Żyjemy w ciężkich czasach. Radzimy sobie z tym raz lepiej, raz gorzej. Na pytanie: co słychać, wznosimy oczy do nieba. 

Żartujemy sobie z Amerykanów, którzy zawsze meldują, że u nich jest OK! Nie znam zbyt wielu Amerykanów, lecz podobno naprawdę nie narzekają, w co aż trudno uwierzyć z perspektywy obyczajowości polskiej. Niektórym Polakom podoba się, a nawet imponuje, ten sposób bycia i tych nazwałabym przeciwnikami narzekania oraz zwolennikami konwencji uprzejmościowej. Lecz inni mówią, że to jest fałszywy i sztuczny rodzaj reakcji i że nie chcieliby tak się porozumiewać. Tych nazwałabym zwolennikami narzekania i wszelkiej naturalności w stosunkach międzyludzkich. 

Ciekawe jest, jak zachowują się w krajach konwencji uprzejmościowej pacjenci i podopieczni pomocy społecznej czy innych służb socjalnych. Przecież jeśli także u nich jest zawsze OK, to dlaczego ktokolwiek miałby im pomagać? Można się domyślać, że sprawa jest bardziej złożona… 

Narzekanie na kogoś, na siebie, na życie i jego okoliczności jest ważną częścią naszych relacji z innymi ludźmi. Szczególnie, iż narzekanie dzieje się zarówno w przestrzeni naszego życia prywatnego, jak i w przestrzeni naszego życia zawodowego. 

Narzekanie bierze się z kontaktu z żalem lub lękiem i spełnia różne funkcje, w tym ekspresyjną, komunikacyjną, podtrzymującą więzi. Widać z tego, że może ono uczynić sporo dobrego, lecz ostrzeżenie zawarte w sentencji nad tytułem mówi, że należy wystrzegać się w tej sprawie pewnych pułapek. 

Najpierw jednak o rozkoszach narzekania. Wiadomo powszechnie, że nieobronne kontaktowanie się z trudnymi i przykrymi uczuciami, to znaczy dopuszczenie do siebie żalu, złości, przygnębienia i lęku oznacza trud radzenia sobie z nimi. Słowo „nieobronne” użyte w tym kontekście oznacza właśnie dopuszczenie tych uczuć do świadomości. 

Przeciwieństwem dopuszczenia jakichś uczuć lub myśli do świadomości jest stłumienie ich. Stłumienie jest innym sposobem radzenia sobie z trudną sytuacją. Jest wyborem w kierunku: nie widzę, nie słyszę, nie myślę, nie rozumiem. Nie martwię się. Nie boję się. Nie mam powodu do narzekań albo: Nie mam do tego prawa. Naturalnie, ten sposób radzenia sobie ma krótkie nogi, jeśli sytuacja jest na tyle poważna, iż upomni się o swoje, czyli innymi słowy, gdy rzeczywistość przedrze się przez wszystkie te obrony. 

Rozkosze narzekania polegają na tym, że folgujemy sobie w zmaganiu się z lękiem i żalem poprzez mówienie o tym. Ktoś może powiedzieć, że od mówienia o przykrej i trudnej rzeczywistości zewnętrznej nic się w tej rzeczywistości nie zmieni. To prawda. Jednak wyrażanie uczuć przynosi ulgę. Nagromadzone w człowieku uczucia zarówno przykre, jak i przyjemne, domagają się ujścia. Dlatego narzekanie pełni przede wszystkim i po prostu funkcję ekspresyjną. 

Wyrażenie uczuć zmniejsza napięcie psychiczne i pozwala uczynić krok w kierunku porządkowania naszego emocjonalnego terytorium, odróżnić złość od lęku, a lęk od smutku, co sprawi, że pewniej będziemy się poruszać w naszym wewnętrznym świecie. 

Jeśli nasze narzekanie natrafi na życzliwego i przyjaznego człowieka, który wyrazi akceptację dla naszych lęków, złości i żalów, otrzymamy emocjonalne wsparcie, co liczy się czasem na wagę złota. Wiemy wszyscy, jak ważne jest być wysłuchanym ze zrozumieniem i że sam ten fakt w wielu sytuacjach wystarczy dla psychicznego podtrzymania drugiej osoby. Dzieje się tak poprzez zjawisko więzi. 

Wysłuchanie ze zrozumieniem daje poczucie więzi z innymi ludźmi. Jeśli ktoś nas zrozumiał, oznacza to, że sam zna podobną sytuację psychiczną, a więc nie jesteśmy sami w smutku czy lęku, który nas gnębi. Pozwala to komunikować się ze światem. 

Cała ta pozytywna strona narzekania nie zmienia faktu, że narzekanie ma też swoją stronę ciemną i dla człowieka niebezpieczną. Możemy bowiem narzekaniem się upoić i zagubić się w nim. Są ludzie, których unikamy nie dlatego, że nie rozumiemy ich trudnej sytuacji życiowej ani też dlatego, że nie chcemy o niej rozmawiać. Unikamy ich, ponieważ oferta komunikacyjna tych osób jest monotematyczna: porozmawiajmy o tym, jak źle jest i że będzie jeszcze gorzej. Mówimy: nie mogę słuchać już tego ciągłego narzekania. 

Wszystko, co żyje, kieruje się prawem oddychania. Jest smutek i radość, wydech i wdech. W rzeczywistości, która nas otacza, dzieją się zdarzenia przykre i przyjemne. Jest na co narzekać, ale i jest z czego się cieszyć. 

Kontakt z przykrymi uczuciami jest ważny, potrzebna jest również ekspresja żalu i smutku. Jeśli jednak zbyt długo kontaktować się będziemy wyłącznie z przykrymi uczuciami, zaczną nas zatruwać. Rozkosze narzekania sprawiają, że doznajemy ulgi i więzi. Jeśli jednak będziemy przebywać zbyt długo w kontakcie z żalem i krzywdą, ulga przerodzi się w bezsilność, a więzi zanikną, ponieważ zdrowi ludzie nie zechcą przebywać z kimś kto tylko narzeka. 

Większość ludzi ma zdrową intuicję w tej sprawie i niezłe rozeznanie. Coś po prostu w człowieku wie, że dobrze jest ponarzekać, ale już wystarczy, już więcej nie trzeba, bo pojawi się przygnębienie, depresja i zaczną wyciekać siły życia. Nadmierne narzekanie osłabia i oddala od innych ludzi. 

Nie jest łatwo powiedzieć, co jest narzekaniem nadmiernym, a co właściwym. Granicę tę ludzie odczuwają raczej fizycznie, w ciele i poprzez zniecierpliwienie. Pojawia się chęć opuszczenia sytuacji, złość na osobę narzekającą (w przeciwieństwie do uwagi i współczucia, które towarzyszą innym sytuacjom narzekania), napięcie, wzdychanie, rozglądanie się, uczucie ciężaru. Uczucie ciężaru komunikuje narzekającemu o wzrastającym stresie. To jest sygnał o tym, że narzekanie przekroczyło zdrową granicę ulgi. Narzekając dalej, będziemy czuć się już tylko gorzej. Nie fundujmy sobie tego. Opiekując się sobą z miłością, nauczmy się dobrze rozróżniać narzekanie, które nam służy, od narzekania, które czyni nas zgorzkniałymi, zgarbionymi psychicznie i samotnymi.

Autor artykułu: Wanda Sztander

 

źródło: Instytut Psychologii Zdrowia