Żadne zjawisko społeczne ani psychologiczne nie ma jednego źródła. Dlatego w takich przypadkach mówi się o zależnościach statystycznych, a nie o absolutnym i bezwarunkowym wynikaniu. Myślę, że istnieje duża zależność między przemocą a dwoma zjawiskami. Po pierwsze tym, że ktoś sam był ofiarą przemocy albo jakiegoś nadużycia, które w znaczący sposób wpłynęło na poczucie jego godności, lub był świadkiem przemocy i widział, że może być ona środkiem do osiągania celu. Po drugie, że dana osoba nie zna innych niż przemoc, mechanizmów komunikacji z ludźmi, żeby wyrazić swoje uczucia i potrzeby. Zdolność komunikowania uczuć i myśli oraz poczucie własnej wartości są dwoma elementarnymi cechami, które chronią przed przemocą. Skuteczne programy oduczania przemocy uczą komunikacji, wyrażania potrzeb. Badania Jonathana Pinkusa i Dorothy Lewis pokazują, że są trzy predykatory przemocy: pierwotna przemoc i nadużycia, pogranicze patologii psychicznej oraz uszkodzenie płatów czołowych mózgu. Połączenie tych trzech elementów niemal w stu procentach prowadzi do przemocy. Co ciekawe, ten pierwszy element bardzo często idzie w parze z ostatnim, bo uszkodzenia płatów czołowych są o wiele częściej wynikiem bicia niż skutkiem wypadków! Na szczęście nie jest tak, że każdy człowiek, który był ofiarą przemocy, będzie stosował przemoc. Wręcz przeciwnie! Większość nie stosuje. Ale znawcy zjawiska, np. James Gilligan, mówią, że jeszcze nie spotkali sprawcy przemocy, który sam nie byłby ofiarą. Ta zależność jest wyraźna i jednoznaczna.

Populiści mówią, że źródłem przemocy jest bieda…

Nie tylko populiści, także liberałowie i wielu światłych socjalistów mówi, że źródłem przemocy jest bieda, dyskryminacja, nierówność, upodlenie i inne zjawiska społeczne. Ta teza ma także poparcie statystyczne. Jeśli będziemy się posługiwać twardą statystyką (czyli ilością zgłoszonych przestępstw), to widać zależność między przestępczością w ogóle, w tym także z użyciem przemocy, a statusem społecznym i charakterem przemocy. Statystycznie tyle samo osób o wysokim statusie materialnym co i niskim popełnia przestępstwa, ale przestępstwa „białych kołnierzyków” albo polityków mają inny charakter: to złodziejstwa, korupcja, przestępstwa gospodarcze. Nie można jednak mówić, że bieda jest przyczyną przemocy, bo wtedy wszyscy ludzie biedni popełnialiby przestępstwa, a tak nie jest. Oprócz biedy muszą być inne elementy. U podstaw aktu przemocy zawsze leży indywidualna decyzja pojedynczego człowieka – decyzja o podjęciu czynu albo jego zaniechaniu. Nawet jeśli ktoś nie zdaje sobie sprawy z tego, bo działa w afekcie, wzburzeniu, to jest to decyzja. Taka sama jak wtedy, gdy działa się z premedytacją. Założenie, że to osobista decyzja, pozwala konstruować mądre programy resocjalizacji – człowieka można oduczyć podejmowania złych decyzji, a nauczyć podejmowania innych, wzbudzić motywację do dobrych decyzji. Dopiero później przyjdzie pora, aby pomóc mu uporać się z sytuacjami, które mogą być trudne i sprzyjać przestępczości czy przemocy. Zmiana sytuacji bez zmiany sposobu myślenia oraz reagowania jest nieskuteczna. Jeśli rozpuszczonego bachora, który bierze wszystko siłą, przeniesiemy z sierocińca do elitarnego akademika, to nadal będzie brał wszystko siłą, i tylko zaburzy tę nową strukturę. Trzeba go po drodze zmienić, wymagając od niego odpowiedzialności. Moja filozofia pozytywna jest filozofią bardzo surową, tzn. wymagającą odpowiedzialności, zwłaszcza za drobne przestępstwa na początku drogi przestępczej. Za najbardziej szkodliwą społecznie i kryminogenną instytucję uważam zasadę „znikomej szkodliwości społecznej czynu”, która zwalnia sprawców od odpowiedzialności, i to najczęściej na początku drogi przestępczej.

Co myślisz o związku alkoholu z przemocą?

Jest bardzo silny i wyraźny. Zwłaszcza w „kulturze wódek”: Polska, Rosja, północna Europa. To widać i statystycznie, i gołym okiem. Nie ma takiego związku między przemocą a narkotykami. Alkohol osłabia kontrolę centralnego układu nerwowego, którego używamy, aby poskromić zwierzę tkwiące w człowieku, i powoduje agresywne zachowania. Mniej jest przemocy w „kulturze piwa i wina”. To prosta zależność. Wino i piwo w tym samym tempie osłabiają układ motoryczny i psychiczny. Człowiek staje się coraz bardziej ospały i przysypia. Wódka wolniej działa na układ motoryczny, a szybciej na nerwowy – już mam małpi rozum, ale mogę jeszcze wstać i przywalić. To ważna przyczyna, dla której w „kulturze wódki” ludzie tak często uzależniają się od alkoholu. Jednym z ważnych mechanizmów w tym procesie jest mechanizm zakłamania. Ktoś, kto narozrabiał po pijaku, ma większą potrzebę zakłamania. Znam wielu alkoholików, a tylko kilku z nich nie było sprawcami przemocy. Alkoholicy popełniają wiele wstydliwych czynów i w trakcie pracy nad 8 Krokiem programu Anonimowych Alkoholików będą musieli temu zadośćuczynić. Na pewno nie można łączyć uzależnienia od alkoholu i przemocy na etapie leczenia – najpierw alkoholizm, potem przemoc.

Procedura zobowiązania do podjęcia leczenia jest ostatnio przedmiotem szczególnej uwagi ze strony wymiaru sprawiedliwości i środowisk związanych z terapią uzależnień. Czy w dzisiejszych czasach ma ona nadal sens?

Dokładnie wyjaśnia to Hamish Sinclair w mojej książce (obszerne fragmenty tej rozmowy drukujemy obok – przyp. red.). Polskie zobowiązanie do leczenia jest pomieszaniem rzeczy ważnych z kompletnymi absurdami w stosunku do istoty alkoholizmu jako choroby. Samo zobowiązanie do leczenia, czyli przymus zgłoszenia się na leczenie, moim zdaniem, ma sens. Nie znam żadnego alkoholika, który pewnego dnia wstał, ogolił się, włożył krawat i powiedział, że dziś idzie się leczyć… Każdy przyszedł na terapię z jakiegoś wewnętrznego lub zewnętrznego przymusu. Dobre leczenie polega na zmianie motywacji. Jeśli człowiek przychodzi z motywacją wystarczającą zaledwie na to, żeby przyjść, ale już nie na to, żeby potem wyjść i się nie napić, to szansa, że terapeuci w ciągu 6 tygodni zmienią jego motywację, jest bliska zeru. Uwłaczające godności ludzkiej i sprzeczne z zasadą praw człowieka jest samo istnienie komisji biegłych, bo nie jest ani prawdziwe, ani skuteczne, żeby ktoś mi powiedział, że jestem alkoholikiem. To po pierwsze. Po drugie, moje picie nie jest niczyją sprawą i nikt nie powinien ingerować w samo picie jako takie. Mam prawo być alkoholikiem. Ktoś, kto każe mi to zmienić, narusza moje prawa. Odpowiedzialność i możliwość wpływu na człowieka nie dotyczy samego picia czy nawet choroby, ale konsekwencji picia. Nie mam prawa popełniać przestępstw i wykroczeń, które mogą mieć związek z tym, że jestem alkoholikiem i piję w sposób niekontrolowany. Człowiek, który popełnia przestępstwa, ma obowiązek odpowiadać za nie. I to jest kwestia sądu, a nie komisji czy biegłych. Sąd powinien powiedzieć: „Pan X idzie do więzienia za to, że dwa razy pobił żonę”. Po wyroku pan X może dostać możliwość warunkowego zawieszenia kary, jeżeli przejdzie terapię dla osób stosujących przemoc, ale zanim ją przejdzie, terapeuci przemocowi powiedzą mu, żeby przeszedł terapię odwykową, bo jeśli nie upora się ze swoim problemem alkoholowym, to nie ma szans niczego kontrolować. Nad realizacją tego planu czuwa kurator i jeśli podopieczny nie idzie na terapię, kurator natychmiast wysyła go do więzienia. Dobrze, żeby w więzieniu była możliwość leczenia. Podobnie powinno się stać w sytuacji, kiedy człowiek zgłosi się na terapię, ale nic nie robi. Zmiana motywacji wymaga współpracy pacjenta i terapeuty. Podjęcie leczenia i współpraca w jego trakcie to warunek zawieszenia kary.

Niemieckie badania wśród skazanych nietrzeźwych kierowców pokazały, że większość z nich to osoby uzależnione od alkoholu i programy korekcyjne powinny być w gruncie rzeczy programami terapii uzależnienia.

Osoba, która popełnia przestępstwo jazdy po pijanemu, powinna dostać wysoki wyrok: zakaz wykonywania zawodu, jeśli jego praca wiąże się z kierowaniem pojazdami, i ponieść inne poważne konsekwencje. Po wyroku zjawia się kurator lub pracownik programu pomocy pracownikom (Employment Assistant Program – EAP), który ma wiedzę z zakresu problematyki alkoholowej, i mówi: „Wydaje mi się, że masz problem z alkoholem, lepiej coś z tym zrób…”. W takiej sytuacji leczenie staje się szansą. Szansą na to, by nie utracić wartości, na jakiej człowiekowi najbardziej zależy – zdrowia, rodziny, wolności, pracy lub pieniędzy. Każdy coś takiego ma, na czym mu szczególnie zależy.

W Polsce od kilku lat aktywnie rozwija się instytucja mediacji (sprawiedliwości naprawczej). Jak widzisz przyszłość tej metody?

Dla przestępców młodocianych to zasadnicza instytucja. Daje szansę na spotkanie sprawcy i ofiary, uznanie zaistniałego faktu, pokrzywdzenia ofiary i winy sprawcy. W Nowej Zelandii wprowadzono zasadę mediacji jako regułę we wszystkich sprawach dotyczących młodocianych. Nie znaczy to, że sprawy młodocianych nigdy nie trafiają do sądu. Sędzia ma po pierwsze zaakceptować wynik mediacji, po drugie czasem sprawca nie chce uznać swego sprawstwa. Uważam, że sprawiedliwość naprawcza to wielka szansa, przyszłość prawa karnego. Ale aparat sprawiedliwości będzie temu niechętny, ponieważ zmienia to jego charakter. Dopóki ludzie z tego aparatu: policja, prokuratorzy, sędziowie będą ekspertami w dziedzinie „sprawiedliwości”, o zmianę będzie trudno. Ale ogólne zmiany społeczne sprzyjają filozofii sprawiedliwości naprawczej.

Czy instytucja mediacji ma sens w sprawach związanych z przemocą w rodzinie?

Jeżeli sprawca przemocy w rodzinie potrafiłby bez wyroku sądu uznać, że ma problem z przemocą i chciałby dobrowolnie pójść na terapię to miałoby sens, bo istota tego, o co zabiegają kobiety, to nie zemsta, ale zaprzestanie bicia. Przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości (policjant, mediator) może postawić warunek: pójdziesz siedzieć za to, co zrobiłeś, chyba, że chciałbyś przyznać się do tego, zadośćuczynić i przyjąć konsekwencje – w tym przypadku poddać się leczeniu z przemocy. Jeśli nastąpi kolejny akt przemocy, wtedy sprawca bezwarunkowo idzie siedzieć. „Skryminalizowanie” przemocy domowej jako osobnego przestępstwa, tak jak to się stało w Kalifornii, a potem innych stanach amerykańskich, wprowadzenie aresztu albo odizolowanie od rodziny osoby stosującej przemoc, otworzyło drogę do terapii odbywanej na wolności. Ale tylko jako szansa jednorazowa, przy pierwszym incydencie. Jeśli sprawca powtarza czyn, idzie bezwzględnie do więzienia i sędzia nie może podjąć innej decyzji. Na szczęście w więzieniach także realizowane są programy z zakresu leczenia z przemocy, np. w Kalifornii więzienne programy są jeszcze skuteczniejsze niż wolnościowe. W Polsce oburzający moralnie jest fakt, że to bita kobieta ucieka z domu! To zaniedbanie państwa najwyższej kategorii, powiedziałbym wręcz – współudział państwa w przestępstwie.

Jak w takim razie karać, aby dać szansę na zmianę?

Nie ma pytania, jak karać! Karać! Za każde przestępstwo. Natomiast po ukaraniu zaczyna się tysiąc spraw: kurator, probacja, warunkowe zawieszenie wykonania kary (nie orzeczenia kary, ale jej wykonania), przedterminowe zwolnienie – cała gra motywacji. Natomiast w więzieniu najważniejsze jest tworzenie motywacji. Na tej filozofii opiera się program, który wspólnie z Ewą Woydyłło, Jamesem Gilliganem i oddanymi tej sprawie pracownikami więziennictwa wprowadzamy w więzieniu w Radomiu. Więźniowie, którzy sami wyleczyli się z przemocy, potrafią lepiej motywować innych więźniów. W ogóle więzienie jest dobrym miejscem do wszystkich zamkniętych oddziaływań terapeutycznych. W polskich więzieniach mamy już 11 oddziałów leczenia uzależnień „Atlantis”, mamy programy dla sprawców przemocy w Radomiu, Olsztynie, Warszawie…

Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz w polskim systemie sprawiedliwości…

Wszystkie pieniądze przeznaczyłbym na kuratelę. Przeszkolił tysiące kuratorów. Dobrze zorganizowany i dostępny system leczenia z przemocy i alkoholizmu oraz dobrze przygotowany kurator natychmiast by na siebie zarobili. Ludzie siedzieliby w więzieniach krócej, nie byłoby tyle recydywy. Na kuratorów chętnie przeszkoliłbym, przez rok lub dłużej, tysiące zwalnianych z wojska oficerów. Dobry kurator musi umieć wyrażać twardą miłość. Oficer w wojsku nauczył się twardości, teraz trzeba nauczyć go troskliwości, no i oczywiście tego, co powinien robić jako kurator. To największe potencjalne źródło dobrej kurateli. Dobry kurator nie musi być prawnikiem, nie powinien być psychologiem. Oczywiście, trzeba jeszcze będzie przeszkolić sędziów, by potrafili dobrze współpracować z kuratorem.

 

Autor artykułu: Z Wiktorem Osiatyńskim, autorem książki „O zbrodniach i karach”, rozmawiała Renata Durda

 

źródło: Instytut Psychologii Zdrowia